Panie Piotrze ja się pytam co to było?
Powinni to zakopać gdzieś w ziemi... najlepiej głęboko.
A może jednak bez wycieczek osobistych, hę? Stawiam tezę -- wnioskując po poziomie kultury -- że ty w żadnym razie nie mogłeś zrozumieć więcej od przedmówczyni.
Której ta kulawa satyra miała prawo się nie podobać. Mnie też się nie podobała. W gruncie rzeczy, jej przekaz sprowadzał się do tego: ludzie tworzą mity na temat szczytnych celów, a tak naprawdę chodzi im o to, żeby napełnić dobrze bandziochy -- i tylko o to skłonni są walczyć. A to jest przekonania tyleż obraźliwe, co głupie i nieprawdziwe.
Film był naprawdę mało zabawny i estetycznie dość speyficzny: może ktoś lubi oglądać świńskie łby i ludzi plujących kiełbasą -- może dla kogoś jest śmieszne albo wymowne. Dla mnie to tylko jarmarczne i odpychające.
Może komuś podkręca ego przedstawienie społeczeństwa, jako tłuszczy. Może ktoś dostaje czkawki ze śmiechu na widok podrygującego biskupa i zakonnic wywijających milicyjnymi pałkami. I może ktoś się lepiej czuje, gdy mu się podsunie wizję wszelkich przemian społeczno-politycznych, jako walki jednych agentów z drugimi o to, kto będzie miał dostęp do świniny. Ja, na szczęście, tym kimś nie jestem.
Dałem "trójkę" za przyzwoity poziom realizacyjny, niezłe kostiumy i scenografię oraz... za scenę stepowania w finale. Jedyną scenę w całym filmie mającą jakiś wdzięk.
Może warto spojrzeć na ten film jako próbę napisania historii Polski przez pryzmat znaczenia w jej dziejach mięsa czy po prostu kiełbasy. Choć to jest zbyt dosłowne, ale prawdziwe. Sednem filmu i bolączka reżysera jest upadek polskiego społeczeństwa, od zaborów do „wygranej w 1989 roku”, upadek etosu inteligenta, a zastąpienie go "tłuszczą" dla której najważniejsza jest kiełbasa. Poza tym znaczący jest podtytuł filmu.