Oparta na faktach historia 30 letniego samotnego ojca, któremu los nie poskąpił zmartwień. Chris Gardner (Will Smith) jest sprzedawcą. Chodzi po szpitalach i klinikach, próbując sprzedać jakieś
Oparta na faktach historia 30 letniego samotnego ojca, któremu los nie poskąpił zmartwień. Chris Gardner (Will Smith) jest sprzedawcą. Chodzi po szpitalach i klinikach, próbując sprzedać jakieś kosmiczne urządzenia, które tak naprawdę nie są nikomu potrzebne. Nie idzie mu najlepiej, w związku z czym zalega z czynszem, podatkami, a pieniędzy wciąż brakuje. Jakby tego było mało, żona (Thandie Newton) zostawia go z 5-letnim synem (Jaden Smith) do utrzymania. Pomimo ogromnych starań Chris ląduje na ulicy, bez dachu nad głową i grosza w portfelu. Nie poddaje się i podejmuje bezpłatne szkolenie dla przyszłych maklerów. Sęk w tym, że tylko jeden z 20 wybrańców dostanie posadę w wielkiej firmie. O warunki do nauki będzie ciężko. Will Smith to gwiazda tego filmu w pełnym tego słowa znaczeniu. Zagrał fenomenalnie, za co zasłużenie dostał nominację do Złotego Globu i nagrody BAFTA. Cała reszta obsady pozostaje w cieniu Smitha. Trudno mi było sobie wyobrazić aktora znanego głównie z ról twardzieli, podrywaczy i wesołków w smutnym, wzruszającym dramacie. Aby zerwać z takim wizerunkiem, Will zapuścił obciachowe wąsy, posiwiał troszkę i rzeczywiście twardziela już nie przypomina. Na plan Smith zaciągnął swojego syna. Pomysł to średni. Jaden radzi sobie z rolą kiepsko. Szczególnie marnie wypada w bardziej emocjonalnych, kluczowych scenach. Zresztą, przy kapitalnej roli Smitha wszyscy wypadają kiepsko. Jako producent Will miał jednak prawo do obsadzenia pociechy. W niektórych scenach miłość w oczach Gardnera, kiedy patrzy na syna, wychodzi daleko poza aktorstwo. Smutna historia porzuconego przez żonę faceta, tułającego się z synem po dworcach, który mimo wszystko nie traci nadziei i podejmuje walkę z niesprawiedliwym losem. Skuteczny wyciskacz łez. Wzruszająca opowieść i świetna rola Willa Smitha, której nie sposób nie zachwalać. To wszystko sprawia, że blisko dwóch godzin spędzonych przy filmie nie można nazwać straconymi, wręcz przeciwnie.